Monthly Archives: Marzec 2015

Nawałnica

27-03

Nie, jeszcze wszak nie czas na burze, choć deszcz moczy solidnie wszystko wokół. Najgorsze są rozmiękłe ścieżki w lesie, gdzie o poranku spacerujemy z Herą. Za to dzięki niemu pękają już pąki na krzewach. I trawa się jakoś soczyściej zieleni. Za chwilę zacznie się praca w „polu”. Znów będę miała przesuszone dłonie od gliniastej ziemi. Tylko czekam na słoneczne dni, które będę mogła poświęcić na prace na świeżym powietrzu.

Dziś cały dzień zajęło mi sprzątnięcie mieszkania. Zaczynam się zastanawiać, czy warto w związku z tym przeprowadzać się do domu na wieś? Bo jak tutaj ogarnięcie zaledwie 45m2 zajmuje tyle czasu, to ile będę musiała poświęcić na na przykład uprzątnięcie takich dajmy na to 90m2? Cały weekend? A 180m2? Pół tygodnia? I nogi będą wyłazić uszami, bo pozostałe pół tygodnia trzeba będzie poświęcić na oporządzenie gospodarstwa… Oj, chyba muszę przemyśleć dobrze tę sprawę i zastanowić się, czy warto jednak to marzenie spełnić?

W sumie to jednak wolałabym mieszkać na wsi. Zwłaszcza, że sąsiedzi z naprzeciwka się psują. Jak wychodzą z domu, to lepiej zakładać maskę przeciwgazową albo mieć naszykowane woreczki, żeby nie zapaskudzić wymiocinami schodów. No po prostu nie da się przejść swobodnie, bo to smród, że aż w oczy szczypie. I bardzo długo wietrzeje z klatki… Tragedia jest w suszarni. Chyba przestanę z niej korzystać, bo powoli przestaje mi się to opłacać. Zdarza mi się ściągać ze sznurów tak śmierdzące ubrania, że muszę je wrzucić do pralki raz jeszcze, żeby usunąć smród. Nie wiem, czy nie mają w czym uprać rzeczy, czy nie czują tego smrodu, ale jest to naprawdę uciążliwe. Pół biedy, kiedy odór powala mnie z nóg zaraz po otworzeniu drzwi do suszarni. Wtedy mogę zrobić w tył zwrot i zatargać pełną miskę mokrych ubrań z powrotem do mieszkania i rozwiesić na suszarce. Gorzej, jak suszarnia jest pusta, ja nie wykorzystam wszystkich sznurów, a sąsiadom się też zbierze na rozwieszenie swoich brudów… Żebyście mogli sobie mniej więcej wyobrazić z czym przyszło mi się zmierzyć, to proszę sobie wyobrazić odór niepranych, znoszonych skarpet osoby mającej zaawansowaną grzybicę stóp. W upalny dzień w środku lata. Nic przyjemnego.

28-03

Narobiłam sobie wrogów. Może nie koniecznie w liczbie mnogiej, ale jedna osoba na pewno ma „coś” do mnie. Oj, zajęcia będą coraz trudniejsze i to nie tylko ze względu na podnoszenie ilości wiedzy, jaką trzeba opanować… A czym sobie zapracowałam na to? Ano, tylko tym, że jako jedyna napisałam zapowiedzianą kartkówkę na pozytywną ocenę. A naprawdę nie uczyłam się do niej jakoś super, bo notatki w piątek wieczorem przeczytałam raptem dwa razy i w sobotni poranek jeszcze raz i przeglądnęłam parę akapitów z książki. Naprawdę nic nadzwyczajnego. Wręcz byłam pewna, że zawalę sprawdzian po całości, za to inni napiszą go śpiewająco. No i nie pomogłam nikomu, nie dałam ściągnąć i nic nie podpowiedziałam, bo najzwyczajniej w świecie byłam skupiona nad swoją kartką i wyciąganiem z mojego zakutego łba zagubionych gdzieś tam informacji. Jest mi niezmiernie przykro, że się stało, co się stało. Żałuję, że umiałam tyle, że napisałam porządnie sprawdzian. Gdybym solidarnie nie zaliczyła, byłabym nadal tą „swoją”. A tak… znów jestem outsiderem, faworytą nauczyciela. Pewnie dlatego, że słucham, że nawiązuję kontakt wzrokowy i – jako osoba upośledzona wizualnie, o obdarzona zaawansowaną krótkowrocznością – siedzę zawsze w pierwszej ławce, niedaleko biurka nauczycielskiego, i staram się robić wszystko jak najlepiej. Nie zawsze to „najlepiej” wychodzi, bo ani wiedzy nie mam jeszcze takiej, jak trzeba, ani ręce nie są wyćwiczone do ruchów, jakie muszą wykonać. A jak się mi coś palnie głupiego albo zrobię nie taki ruch, jak trzeba, to się ze mnie wykładowca śmieje. A ja razem z nim, jak sobie uświadomię, co takiego zrobiłam. Cóż… i tak pozostanę tą „złą” dla części grupy. Tą, która kłamie, nie trzyma szeregu i nie solidaryzuje się z pozostałymi…

29-03

Przeszło mi. Już mi lepiej.

Wczoraj naprawdę był popaprany dzień. Najpierw nie mogłam znaleźć budynku, w którym mieliśmy mieć zajęcia z przedsiębiorczości. Nasz Inkubator Przedsiębiorczości jest na takim wygwizdowie, że nawet wrony tam nie dolatują. Nie ma żadnych oznaczeń, szyldów, kierunkowskazów – nic, co by ułatwiało namierzenie tego cuda „ufundowanego” przez miłościwie nam panującą nową Panią Prezydent. Nawet Pan Ochroniarz w kanciapie, pilnujący wjazdu na teren zakładów nie wiedział, gdzie mnie skierować. Tragedia. Dobrze, że wyruszyłam z domu wcześniej i miałam godzinę do dyspozycji na odnalezienie się na tym wywiejewie. Same zajęcia prowadzone były w stylu: „wyświetl – przeczytaj na głos”. Do tego nie wiem po co przełączały kobietki komputery, żeby pokazać różne prezentacje? Nie można było tego zgrać na pedndrive’a? Albo od razu na jeden laptop? Nie rozumiem niektórych ludzi… Oferta Inkubatora nie jest raczej skierowana do mnie, jako przyszłego technika masażysty. Nie mają sal, które można by zaadoptować na salon odnowy biologicznej. Mają biura. I tylko biura. O różnej powierzchni, wyposażeniu i naświetleniu. Na razie wieje pustką, ale dopiero co otworzyli ten przybytek. I tak po prawdzie zaczyna się sypać, bo ściana na klatce schodowej ma duże, widoczne pęknięcia, które sugerują, że ktoś tynk położył nie tak, jak trzeba. Ale jest darmowy internet, czynsz, w którym jest zawarte wszystko, włącznie z księgowością i wsparciem prawnym jest naprawdę niziutki (w pierwszym roku wynosi 12,80 zł za 1m2) i można się rozwijać, starając się utrzymać na powierzchni przez te pierwsze lata. Dla masażystów i kosmetyczek mają do zaoferowania wielki hangar: 105m2. Jeszcze jest w remoncie, ale ma potencjał. Aczkolwiek, kiedy dodałam dwa do dwóch, wyszło mi, że mimo tak niskiej stawki nie będzie mnie stać na wynajem tego pomieszczenia, by płacić miesiąc w miesiąc ok. 1400 zł. Za samo miejsce do pracy. Ja wiem, że właściciele sklepów i punktów usługowych usytuowanych w samym mieście muszą płacić miesięcznie o wiele wyższą kwotę na „dzień dobry”, ale dodając dalsze dwa do dwóch, wychodzi na to, że musiałabym zarobić co najmniej 2,5 tysiąca, żeby starczyło na same opłaty, co się przekłada na 50 klientów miesięcznie, czyli 8-9 dziennie (!) licząc za jeden prosty masaż 50 zł od osoby. Kiedy jeden zabieg standardowo trwa jakieś dajmy na to 40 minut, wychodzi, że musiałabym codziennie, nieprzerwanie pracować przez 6 godzin. Nie jest to wykonalne przy obecnej mojej kondycji, gdzie po dwóch godzinach jestem już totalnie wykończona i robią mi się zakwasy na kciukach… jest opcja, żeby się zebrać w klika osób, wtedy można by podzielić koszty utrzymania na np. trzy kieszenie i już zamiast 1400 zł jest do zapłaty ok. 467 zł. I wtedy lepiej to wygląda. I można przyjąć więcej chętnych. Niestety, znając nasze miejskie realia nie będzie chętnych 50 osób codziennie. Choćby nie wiadomo, jak cudowne usługi by się świadczyło. Brak pracy zarobkowej, która dotyka naprawdę bardzo wielu mieszkańców tego miasta nie pozwala na wydawanie pieniędzy na takie zbytki, jak masaż. Chyba że podpisze się kontrakt z NFZetem. Wtedy będzie roboty od groma, ale czy z takiego kontraktu będzie można się utrzymać na powierzchni? Na te pytania zdobędę odpowiedzi dopiero na ostatnim semestrze. Na razie pozostaje uczyć się, przygotowywać dobrze do egzaminów wewnętrznych i państwowych, a potem zaczepić się gdzieś. Albo na swoim, albo u kogoś na garnuszku. Ale to jeszcze mnóstwo czasu… A wiecie, co było w tym „szkoleniu” najlepsze? Kanapki! Takich połączeń smakowych sama bym nigdy nie wymyśliła. Na przykład kanapka z pastą jajeczną, plasterkiem żółtego sera, połówką winogrona i listkiem rukoli. Pychota! Co jak co, ale akurat to im się udało 🙂 Obżarłam się tymi pysznościami po uszy 😀

Aura jest mocno niesprzyjająca pracom polowym. Dla mnie jest zabójcza, bo szybciutko stracę czucie w dłoniach i będę je długo odzyskiwać. Jest mokro i zimno. Szkoda, bo miałam nadzieję, że skoro dziś mam wolne od szkoły, to zrobię coś pożytecznego. A tu nie ma takiej opcji. No cóż, trzeba będzie zająć się robotą w domu. Albo po prostu zrobić sobie wolne.

Oczywiście wróciliśmy też do gry MMORPG, czyli Aiona i sobotniego LAN-Party. Niestety, gra się ciutkę nie kleiła, bo mnie się oczy same zamykały i myślenie naprawdę było wyczynem, a i reszta grupy nie była też w najlepszej kondycji. Ale zabawa – jak zwykle – była przednia. I na zakończenie – zbiorowa fotka:

Aion0008

2 Komentarze

Filed under hobbystycznie, nauka, rozrywka