Monthly Archives: Listopad 2004

Śmierć zawitała w domu naszym….

…. i zabrała ze sobą Moriska…

Totoro została sama wśród mnóstwa adoratorów, a Frytek i Tabitabi nie mają już rodziców…

Kochany błękitny Moris żył u nas ponad 6 lat. Ile lat miał naprawdę, tylko on wiedział. Byłam jego piątym opiekunem (nie mogę powiedzieć właścicielem, bo przecież pti, to nie przedmioty)…

Gasło kochanie od miesięcy… coraz więcej przegranych zwad i kłótni, coraz mniej ruchu, mniej ćwierkania, coraz więcej snu aż po prostu zasnął na wieki…

Śpi teraz koło Tinki, swojej ukochanej partnerki…

Z wieści weselszych…

Przybyło do nas pti. Zmaltretowane wystraszone i zabiedzone.

Zostało uratowane od haniebnej śmierci : spuszczenia w sedesie.

Tutpusia (bo tak się owo pti nazywa) przeżyła dwumiesięczną gehennę zamykania w słoikach, wpychania do plastykowych butelek po napojach itp. „zabawy” jej sześcioletniego kata (bo nie mogę napisać „opiekuna”).

Jak maleństwo trafiło do oprawcy? Otóż pani psycholog z bożej łaski poradziła rodzicom, żeby kupili dziecku jakieś zwierzątko. Miało być lekiem na rozrywanie na strzępy pluszowych zabawek. Niestety, okazało się, że dzieciak też ma taki sam stosunek do żywych zwierząt.

Dodam tylko, że takie są skutki wychowywania bezstresowego…

Pti ma zdeformowaną lekko główkę, wielki dziób i wytreszczone oczka, a kolorek? Jak u śp. Moriska.

Oto Tuptusia:

Zdjęcie niewyraźne, bo uciekała gdzie pieprz rośnie przede mną i aparatem, myśląc zapewne, że to kolejne narzędzie tortur…

Pti wydaje się być zdrowe na ciele. Psychikę jednakże na zawsze ma zjechaną. Sukcesem będzie, jeśli przestanie panicznie uciekać na widok człowieka.

Eeeeeeeeeeech ci ludzie…

1 komentarz

Filed under papużki, życie