Nabazgrałam już ponad 15 tysięcy słów. Powinno być ponad 18 tysięcy, żeby zmieścić się w normie. „Oczu zieleń…” zaczyna dostawać już rumieńców. Dzieje się dużo i często, aczkolwiek przy redagowaniu pewnie wiele „fajnych” fragmentów odleci w niebyt, choć staram się tego nigdy nie robić.
Zaliczyłam w tekście dziś dwa wyzwania. Jedno jeszcze z soboty (pt. „Zagrycha u Rycha”), a drugie świeże, dzisiejsze (11 sów na 11 listopada). Oto jak się przedstawiają:
Nagle tuż obok zaskrzypiały przejmująco drzwi i z pobliskiego grobowca wychynął mocno nadpsuty trup. Kirsha aż pisnęła ze strachu i instynktownie się cofnęła.
– Och, nie ma się czego bać, to Barnaba – wyjaśnił pospiesznie Karlot. – Witaj Barnabo! – pomachał znajomemu ogarkiem. – Gdzież to się wybierasz? Czyżby do Ryszarda?
– A powitać, powitać, drogi baronie – odparł lekko sepleniąc Barnaba, gdyż w poprawnej wymowie przeszkadzał solidny płat zgniłego mięsa, zwieszający się z górnej szczęki.
Kirsha domysliła się, iż kiedyś musiała być jego górna warga. Mimo skąpego światła, dało się dostrzec resztki wąsów. Dość sumiastych wąsów. I kawałek nosa.
– I nie, nie do Ryszarda się wybieram – kontynuował Barnaba, – jeno do Rycha, jak sam siebie zwać kazał.
– Nigdy nie przyzwyczaję się do takich poufałości – westchnął baron. – Mimo wszystko możemy pójść tam razem. A przy okazji, chciałbym ci przedstawić panienkę Kirshę.
– Och! Jakaś nowa lokatorka? – zdziwił się Barnaba. – Byłem pewny, iż w Moin nie chowają już ludzi, odkąd okolicę wytłukła plaga pluskiew.
– Nie, panienka Kirsha nie jest nieumarłą, jest jak najbardziej żywą – wyjaśnił baron uprzejmie.
– Żywą? – Barnaba nie mógł ukryć zdziwienia. – Jak to żywą?
– Najzwyklej w świecie – odparł baron. – Ktoś myślał, że jest martwa i podrzucił mi ją do grobowca – wyjaśnił krótko.
– I ją zabierasz do Rycha?
– Zabieram.
– A czy wiesz, że to może się dla niej źle skończyć?
– Przy mnie nic się jej nie stanie – rzekł Karlot z nieukrywaną pewnością w głosie.
Kirsha bardzo chciała mu uwierzyć na słowo. Zwłaszcza, że wszystek jej dobytek pognał wraz z przerażonym, uciekającym w panice karoszem i nie miała nawet szpilki do włosów, by się móc w razie czego obronić.
– Ale zdajesz sobie sprawę, co kryje się pod nazwą „zagrycha u Rycha”? – drążył temat Barnaba.
– Tak wiem. Móżdżek. Świeży móżdżek.
***
Sam zajął kawałek marmuru tuż obok. Nachylił się ku dziewczynie i przedstawiał każdego nieumarłego po kolei:
– Po twojej lewej siedzi Elisa, prosta dziewoja, jednak jej placuszki z kostnych robaków i sproszkowanego próchna stawiają ją na równi z królowymi. Tam dalej, popijając napój z kubka siedzi Lireen, czarownica, która niefortunnie pomyliła składniki eliksiru odmładzającego.
– A ten tam? – wskazała na szkielet, którego obsiadły sowy.
– To Hilary Tuzinsów – wyjaśnił uprzejmie baron.
– Dlatego, że ma dwanaście sów?
– Nie, jest ich obecnie jedenaście.
– Ale tuzin, to dwanaście. To gdzie jest dwunasta?
– Nikt tego nie wie.
– To czemu nazywacie go Tuzinsowem, skoro ma ich tylko jedenaście? – drążyła temat.
– Tak się kazał nazywać – wyjaśnił cierpliwie.
– I nikt go nie pytał, dlaczego ma ich o jedną mniej?
– Pytał.
– No i…?
– Sowy były najedzone…