Dziś znów pada… wczoraj tylko kropiło, było (nareszcie!) ciepło i słonecznie, więc koniecznie wyskoczyliśmy na działkę. Wiadomo – chwasty… Naprawdę źle wyglądały grządki, nim się nimi zajęłam. Totalna łąka. Trawnik też zarasta. Ale tu akurat dobrze się dzieje, bo znów kwitną koniczyny, więc przylecą trzmiele.
Z rzodkiewkami już koniec jak na razie. Te, co zostały, ładnie zakwitły i będą nasiona na kolejne wysiewy. Rukola też zakwitła i niby nie nadaje się już do zbioru, ale próbowałam liści i wcale nie są gorzkie. Nadal mają lekko orzechowy smak. Jakby ktoś chciał, to można rwać garściami i wrzucać do sałatek.
Teraz nadszedł czas na porzeczki i rzepę. Porzeczki czerwone. Już zaczynają powoli obsychać na krzaku i opadać, więc wydaje mi się, że to najwyższy na nie czas. Oczywiście najpierw spróbowałam, czy nie są jeszcze kwaśne, bo to, że są czerwone nie znaczy wiele. Z dwu krzewów owoce nadawały się już do zbioru, więc je w większości oskubałam, zostawiając niedojrzałe do końca grona. Wiele tego nie ma, na dżem nie starczy, ale na kompot będzie. Jeszcze szykują się do zbioru czarne porzeczki. Jeszcze w większości są zielone, ale te, które już są dojrzałe, mają niesamowity smak. Uwielbiam je. Krzew jest jeden, ale za to ma tak wielkie owoce, że może na dżem wystarczy.
Groszek już wiąże strąki. Parę już spróbowałam. Lubię smak jeszcze niedojrzałych strąków, które można zjeść w całości. Bób też zaczyna iść w strąki, a wokół pozostałych kwiatów bez ustanku kręcą się pszczoły, trzmiele i muchówki. I dobrze. Jeszcze jakby tak się pokręciły koło pomidorów, na których pojawia się coraz więcej kwiatów. No i rosną już powoli owoce. Naprawdę, pojawiły się pierwsze, zieloniutkie pomidory i rosną. Mam nadzieję, że żadna choroba ich nie dotknie i będę mogła narobić przecieru, żeby starczyło go na bardzo długo.
Z Internetem na razie nic się nie dzieje i mam nadzieję, że tak już zostanie, bo na komórce już mi nic z limitu nie zostało. W sumie może i lepiej by się stało, bo nie siedziałabym przy kompie, tylko siadła do kołowrotka (skoro już działa – o jego uruchomieniu możecie poczytać TUTAJ). Zostało mi jednak bardzo malutko runa, więc będę musiała zająć się worami strzyży: wyczesać i wyprać, żeby móc je sprząść. G. wczoraj zrobił mi motowidło, które już zdążyłam wypróbować. Rezultaty pokażę na rękodzielniczym blogu, którym zajmę się zaraz po zrobieniu wpisu tutaj.
Wczoraj też udało mi się przytargać dwa, stare meble: szafy kuchenne z lat pięćdziesiątych. Planuję je odnowić, ćwicząc się w stylu shaby chic. Jak się uda, to może pójdę dalej z tym projektem. Cóż, na razie czeka na mnie oczyszczenie szafek ze starej farby. Potrwa to bardzo długo, bowiem nie mam maszyn, więc będę się męczyć ręcznie, papierem ściernym. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Albo jedno całe, albo kupa drobnych. Postępami prac na pewno się pochwalę, a Wy ocenicie, czy jest ona coś warta.
A teraz, na koniec, zatrzęsienie zdjęć z działki:
Piekne zdjecia z pieknego zakatka.
Dziękuję 🙂