Monthly Archives: Sierpień 2011

Czytadła – „Pieśń łuków – Azincourt”

Przeszłam, przebrnęłam, zakończyłam i odłożyłam z pewnym niesmakiem książkę Bernarda Cornwella pt. „Pieśń łuków- Azincourt”.
Kolejna publikacja (wcześniej z takim samym niesmakiem odłożyłam „Krzyżacką zawieruchę” Jacka Komudy), która utwierdza mnie w przekonaniu, że niektórzy naprawdę nie powinni pisać książek historycznych, bo wychodzi z tego jakiś dziwny zlepek historii i fantasy, choć nie jest to opisywanie świata równoległego, a opowieść oparta na solidnych wydarzeniach z naszej przeszłości.
Autor próbował, starał się przybliżyć czytelnikowi świat średniowiecza, ale pogubił się w szczegółach, które spokojnie można było pominąć i nikt by nie miał mu tego za złe, a tak tych szczegółów się czepiam. Co jednak zyskało u mnie uznanie? To, że nie wysilał się autor, by język konwersacji bohaterów stylizować na pseudo dawny, co niekiedy jest rażąco sztuczne i trudne do zrozumienia bez odsyłaczy i słowniczka na końcu książki. I to chyba jedyny plus.
Już pierwsze strony wprowadziły pewien niesmak, gdzie szanowny autor wypisuje bzdury dotyczące naciągania ciężkiego łuku angielskiego. Jakoby bez trudu można było taki naciągnąć, chwytając osadę strzały między kciuk i dwa palce: wskazujący i serdeczny. Owszem, łuk da się naciągnąć w ten sposób, ale najdalej o dwudziestokilogramowym naciągu, a bojowe łuki miały taki naciąg sięgający 70 kilogramów. Tego się po prostu nie da wykonać, bo strzała razem z cięciwą bez trudu się wysmyknie z takiego chwytu. I można zapomnieć o mierzeniu, celności, w ogóle porządnym używaniu takowej broni.
Doczepić się też muszę do sposobu konserwacji konopnej cięciwy za pomocą… kleju kostnego, żeby owa nie nałapała wilgoci. A potem, przy używaniu mamy ostre drobinki tego kleju w palcach… gratuluję pomysłu. Zrozumiałabym wosk, tłuszcz zwierzęcy, ale nie klej, na bogów!
Elementy uzbrojenia były dla mnie zastanawiające. Na przykład taka koszulka pancerna. Co to może być? T-shirt dla kibola? Naprawdę, nie wiem, czy  autor wiedział o czym pisze, czy pisał, o czym wie?
Jeszcze przeboleję opończę,  którą zbrojni zakładali na wierzch, a zdobiona była herbem, więc mogłam się domyślić, że chodzi o wapenrock. Ale przyłbicy, która ma być wg autora zasłoną, już mi nie przejdzie. Przyłbica, to z czeskiego (jeśli dobrze pamiętam) po prostu hełm. A to, co się opuszcza na czas walki, to po prostu zasłona. I kropka.
Gratuluję też pomysłu, żeby ze zbrojnych zrobić ślepe pierdoły, które nie widzą, gdzie lezą, bo zasłony mają dziurki, niczym hełmy gladiatorów. To ja się teraz w ogóle nie dziwię, dlaczego ponieśli klęskę pod Azincourt. No bo jak nic nie widzieli w tych swoich hełmach…?
Chcąc przybliżyć czasy średniowiecza autor nie skąpił przesyconych krwią, ekstrementami i mózgiem opisów bitew, mordowania i gwałcenia podczas zdobywania miast i fortec. Z początku powodowało u mnie to gęsią skórkę, ale potem, kiedy z każdej strony kapała krew pomieszana z mózgiem, resztkami pokruszonych w taki czy inny sposób kości, pod nogami walały się wnętrzności wypatroszonego wroga, zaczęło mnie to nudzić. No bo ileż można razy opisywać tak drastyczne sceny i nie zamęczyć tym czytelnika na śmierć? No nie da się.
Jeśli zatem ktoś nie ma co robić z wolnym czasem, dysponuje pieniędzmi lub ma dobrze zaopatrzoną miejską bibliotekę, może sobie to to wypożyczyć/kupić i poczytać. Moim zdaniem jest to książka dla ludzi, którzy lubują się w opisach niesienia śmierci na tysiąc możliwych i niemożliwych sposobów. A historia o bitwie pod Azincourt? No jest. Epizodem pomiędzy mordowaniem, gwałceniem i lataniem w krzaki ze sraczką.
Zatem polecam ją tylko czytelnikom o mocnych nerwach i silnym żołądku oraz niewielkiej wiedzy dotyczącej uzbrojenia i broni w wiekach średnich. I antyklerykałom. Bo Kościół i jego przedstawiciele są tam przedstawieni w bardzo niekorzystnym świetle.
 

Dodaj komentarz

Filed under recenzje